piątek, 27 sierpnia 2010

Marmolada - Punta Penia (3343m. n.p.m.)

 BŁYSZCZĄCA GÓRA
Po lewej stronie masyw Marmolady
Dwa dni przed wyruszeniem w stronę wierzchołka dolomitów, wraz z Darkiem - moim kompanem podróży, zdobyłem najwyższy szczyt Niemiec - Zugspitze.  Wtedy mogliśmy mówić o sporym szczęściu bo mimo zapowiadanych deszczów pojawiło się kilkugodzinne okno pogodowe i dzięki temu pierwszy dzień urlopu nie okazał się zmarnowany. Teraz nie było niebezpieczeństwa niepogody bo do końca tygodnia zapowiadali słońce, więc pod masyw górski Marmolada jechaliśmy spokojniejsi, nie patrząc z nadzieją w niebo. Na parking przy jeziorze Lago di Fedaia (2053m. n.p.m.) przyjechaliśmy po południu i mieliśmy sporo czasu na rozbicie namiotu i rozeznanie się w terenie. Co nas pozytywnie zaskoczyło to fakt, iż w pobliżu dolnej stacji kolejki gondolowej, na polanie przy końcu popularnej zimą trasy narciarskiej, można bez przeszkód rozbić namiot. Stały tam również przyczepy campingowe i podejrzewaliśmy, że pewnie zaraz znajdzie się chętny do pobrania opłaty za miejsce, jednak były to puste obawy. W pobliżu jest też kilka restauracji co jest istotne jeśli chce się skorzystać z toalety. Miejsce to wspominam jako niezwykle urokliwe. Na jego klimat z pewnością wpływ ma jezioro zakończone ogromną tamą i oczywiście bezpośrednia bliskość największego w Dolomitach masywu górskiego. Najwyższym szczytem Marmolady jest Punta Penia (3343m. n.p.m.). Następnego dnia planowaliśmy stanąć na tym wierzchołku jednocześnie trawersując górę z zachodu na wschód co wiązało się z przejściem lodowca. To właśnie od niego wzięła się nazwa szczytu - w języku ladyńskim (używanym przez rdzenną ludność zamieszkującą włoskie Dolomity) słowo "marmolada" oznacza "błyszcząca", a właśnie takie wrażenie sprawia okalający górę od północy lodowiec Ghiacciaio della Marmolada. Via ferrata poprowadzona zachodnią granią to wspaniała, klasyczna droga na szczyt, ciesząca się zasłużoną popularnością. Aby wyprzedzić tłumy ludzi, których towarzystwa obawialiśmy się na trasie, wstaliśmy na długo przed otwarciem kolejki i po godzinie 8:00 gdy pierwsze osoby wysiadały z wagoników przy schronisku Pian dei Fiacconi (2626m. n.p.m.), my przechodziliśmy już niewielki lodowczyk zbliżając się pod skały wyprowadzające na przełęcz Forc. Marmolada (2896m. n.p.m.).
W środkowej części śnieżnego pola musieliśmy założyć raki ze względu na spore oblodzenie. Po przejściu paru metrów można było zdjąć kolce z butów i przygotować się do wejścia w wąskie wcięcie w przełęczy ubezpieczone stalową liną. Tą drogą wychodzi się na skalno-piarżyste zbocze i krawędzią grani wzdłuż prawie ciągłych ubezpieczeń na śnieżną kopułę. Tam gdzie jest bardziej stromo idzie się po drabinkach, a na większości gładkich i śliskich odcinkach zamocowano żelazne pręty.
W większości przypadków miałem nieodosobnione wrażenie, że ułatwień jest stanowczo za dużo i trochę burzą radość przebywania w skale. Miłym widokiem było stado górskich kozic na sąsiedniej Sforcela de Vernel rozgonione w pewnej chwili przez przelatujący helikopter. Na grani bardzo mocno wiało i krótki rękawek szybko zamieniliśmy na kurtki. Minęło nieco ponad 5 godzin od kiedy wyszliśmy z namiotu i o 11:20 stanęliśmy pod krzyżem stojącym w najwyższym punkcie Dolomitów. Radość była spotęgowana przepięknymi widokami. Gdzie nie spojrzeć widać było gołe skały bądź ośnieżone górskie szczyty. Brzydki schron na szczycie w pełni zasługuje na negatywne opinie turystów gdyż jest po prostu...brzydki. Ponoć miała to być chwilowa konstrukcja ale jak to zwykle bywa została na stałe.
Kiedy na wierzchołku Dolomitów zaczęło się robić tłoczno my byliśmy gotowi do drugiej części każdej wspinaczki na szczyt, tj. do schodzenia w dół. Po raz enty tego dnia ubraliśmy raki i ruszyliśmy w dół śnieżnym polem. Po ok. 15 min. raki trzeba było zdjąć w celu pokonania skalnej rynny, a następnie znowu je założyć wchodząc na lodowiec. Strome zejście zabezpieczone jest poręczówką i nie przysparza większych trudności. Bardziej ekscytujące wydaje się być późniejsze przekraczanie otwartych szczelin lodowca.
Poniżej granicy wiecznego śniegu zrobiliśmy sobie przerwę dojadając resztki żywności, która nam została i obserwowaliśmy schodzących jak my przed chwilą alpinistów.
W okolicy górnej stacji kolejki i przy znajdującym się nieopodal schronisku było mnóstwo ludzi, dla których to właśnie miejsce jest celem wycieczki. Nic dziwnego - nawet nie wchodząc na szczyt warto poczuć jego magię choćby od dołu. Niska cena kolejki (4 euro) zachęciła nas do zjechania w dół, tym bardziej, że taką konstrukcją jeszcze nie mieliśmy okazji jechać. Trudno było się rozstać z tym miejscem, jednak jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy pod kolejny cel naszych górskich wspinaczek, a mianowicie pod masyw Tofane, gdzie czekała nas kolejna porcja przygód.

PODSUMOWANIE:

  • Czas trekkingu to 1 dzień (26 sierpnia)
  • Cel zdobyty!
  • Dla Dariusza najwyższy do tej pory wierzchołek